Patrząc na nowo

Konkurs zorganizowany przez muzeum w którym znajduje się obraz El Greco - Ekstaza Świętego Franciszka. Genezą była wolna interpretacja obrazu w postaci opowiadania.


Zasady:
- objętość do 3 stron
- obecność obrazu El Greco - Ekstaza Świętego Franciszka




Patrząc na nowo

Moje trampki zapiszczały cichutko, gdy raptownie zatrzymałam się przed kolejnym dziełem. Stanęłam dokładnie pośrodku, w odstępie, dwóch trzech kroków od samego płótna. Takie ustawienie pozwala mi na ogólne zerknięcie, które wydaje mi się najważniejszym elementem w odbiorze danego dzieła. Cenne niczym pierwszy oddech noworodka po urodzeniu, pierwszy pocałunek, czy spełnienie najważniejszego marzenia. Ta emocja, która ogarnie twoje serce przy pierwszym dotknięciu spojrzeniem, jest najistotniejszym sednem tego na co patrzysz. Esencją dzieła, która będzie ci towarzyszyć przez cały czas, póki nie ochłoniesz i przejdziesz do kolejnego obrazu. Gdy to poczujesz, już wiesz, że to właśnie jest prawdziwa sztuka.
Nim uniosłam głowę, odezwał się kobiecy głos gdzieś po mojej prawej stronie:
- Wspaniały, patrz Krzysiu, to Ekstaza Świętego Franciszka!
- Ach, mówiłaś mi o tym. Jedyny obraz El Greco w Polsce. Kto by pomyślał, że znajduje się akurat tutaj – odparł drugi, tym razem męski, głos.
- Dlatego jestem taka dumna z mieszkania w Siedlcach – odpowiedziała, pełnym namaszczenia tonem.
- Wiesz, ja w Krakowie też mam niejedną perełkę: Dama z gronostajem, Hołd pruski
- Pfff… - przerwała mu udawaną kpiną. – Przypominam ci, że jest to J-E-D-Y-N-Y obraz tego pana w Polsce i tak się fantastycznie składa, że należy do naszego Muzeum Diecezjalnego.
- Ho, ho, chcesz się spierać, kto lepszy, a kto gorszy? Rozstrzygnijmy to przy kawie.
- Zgoda, ale ostrzegam, jeszcze będziesz chciał się tu przeprowadzić.
Mężczyzna zaniósł się donośnym śmiechem i wspólnie oddalili się ku wyjściu.
Wiedząc, co będę za chwilę oglądać, poczułam lekkie rozczarowanie. Lepiej być nieświadomym na co się patrzy. Umysł jest wtedy wolny od oceny i szufladkowania artysty, jego stylu, sposobu nakładania cieni, czy kompozycji. Błoga nieświadomość pozwala na pełne oddanie się tej pierwszej cudownej chwili. Bez nazwiska, epoki, stylu, tematyki. Ułamek sekundy, gdy twoje źrenice muskają płótno i chłoniesz je całym sobą, bez zbędnych informacji. Odruchowo w pamięci odszukałam dzieła stworzone ręką tego artysty, ale zaraz potrząsnęłam głową, otrząsając się z nich. Prędko uniosłam twarz ku rzekomej perle Siedlec.
Możliwe, że wstrzymałam oddech, możliwe też, że serce przystanęło na chwilkę, smakując ten widok. Nie wiem, bo świat jakby na chwilę zamarł, a ja wraz z nim. Moje spojrzenie padło najpierw na twarz Świętego Franciszka, następnie przesunęło się ku jaśniejącym w mroku dłoniom i przystanęło na czaszce u jego boku. Potem powiodło po sznurze oplatającym jego habit, niczym mała drabina z włosia i powróciło do tej niezwykłej twarzy. Twarzy-miłości. To uczucie bije z niej tak intensywnie, iż mam wrażenie, że jego kącik ust tylko zamarł w drodze do uśmiechu, takiego szerokiego szczęśliwego i pełnego miłości do Pana, którego widzą te wielkie oczy rozwarte w zachwycie. Wznosi je ponad ramy obrazu, iż odruchowo zerkam w róg muzeum, aby upewnić się, czy nie ukazał się tam sam Bóg, którego on, Franciszek, tak miłuje.
Biorę wdech, na chwilę zamykam oczy i patrzę na nowo. To już zupełnie inne postrzeganie. Pierwszy impuls, który przeszył moje receptory i pozwolił dostrzec kwintesencję dzieła, złagodniał i poprowadził mnie dalej, ku patrzeniu umysłem i sercem jednocześnie. Te emocje są moim przewodnikiem.
Prześlizgnęłam wzrokiem po postaci. Święty był lekko zgięty, wykonując pewnego rodzaju pełny szacunku ukłon ku niebiosom. Prosty gest, a dodawał sacrum całości. Mimo, że oddawał cześć wyższemu tworowi, głowę miał uniesioną, bez obawy, pokazując ogrom miłości nie tylko duchem, ale i ciałem. To uświadomiło mi, że powinniśmy zginać kolana, ale nie karki. W końcu jak chcemy dostrzec Pana, gdy mamy pochylone głowy? Nie bójmy pokazywać uśmiechu wymieszanego z szacunkiem.
Moje kąciki ust odruchowo podjechały do góry na tę myśl. Powinnyśmy brać przykład ze Świętego Franciszka.
Następnie me źrenice powędrowały ku tajemniczym mgłom okalającym postać.
Te przed jego obliczem wydawały się otwierać, niczym szczelina pomiędzy chmurami wypełniona ciepłym światłem. Prosta symbolika bram niebios, ale jakże wystarczająca, gdyż cały obraz zachowany w zimnych i ciemnych tonacjach, wyłuskuje ten element. To samo tyczy się białych dłoni oznaczonych stygmatami, położone w najczarniejszym mroku, jaśnieją. Przyciągają uwagę jak magnes. Najpierw te długie delikatne palce, a potem czerwona szrama w ich środku. Gładkie muśnięcie pędzlem z odrobiną czerwieni, wybijającą się z bladości skóry. To przypomnienie o cierpieniu, a sposób w jaki podkreślił je El Greco uświadamia, że nie możemy zapominać o tym uczuciu. Ból, poświęcenie i cierpienie są częścią życia jak wiara i miłość. Patrząc na Świętego Franciszka, który nie bacząc na stygmaty, oddaje swoją miłość Bogu widzimy esencję życia. Natomiast czaszka, leżąca tuż przy nim, podkreśla pojęcie śmierci w całości obrazu.
Przyjrzałam się kształtowi za plecami Świętego. Z pozoru kolejna rzadka mgiełka, ale przypominała głowę jakiegoś potwora, który rozpościera paszczę nad głową Franciszka, chcąc ją pożreć. Symbol groźby, niepokoju, Szatana? Zbliżyłam się do obrazu i znów oddaliłam. Nie… może to złudzenie optyczne i to część tła? Z każdym mrugnięciem powątpiewałam w to, co widzę. Czy artysta zrobił to umyślnie, aby odbiorcy wyciągali z tego swoje wnioski? Patrzyłam na ten element jeszcze kilka chwil, starając się rozgryźć sedno, ale umysł niezmordowanie podsuwał mi pierwsze skojarzenie: potwór, poczwara mroku, czająca się pod postacią pozornie niegroźnej mgły… Chwyciłam się tej myśli i przy niej zostałam, mimo że wciąż próbowałam doszukać się konkretnej odpowiedzi. Ot, zaborczość ludzkiego nawyku wytłumaczenia sobie niezrozumiałego. A przecież, tak wiele nie ma odpowiedzi na świecie. Widocznie to pozostanie dla mnie zagadką.
Zrobiłam krok do tyłu i odetchnęłam zadowolona. Tyle doznań w jednym płótnie, na pozór prostym, ale jak wiele można w nim dostrzec, gdy popatrzy się naprawdę. Gdy odrzucimy wszystko i z czystym umysłem, oddech po oddechu, mrugnięcie za mrugnięciem, pozwoli sobie delektować się ideą artysty. Każdy widzi swoimi oczyma duszy, ja odnalazłam w nim miłość i ból, mrok i jasność, ciepło i zimno. To bardzo dużo jak na obraz.
Poczułam nasycenie, jakie doznaje się po wykwintnym posiłku w ulubionej restauracji. El Greco nakarmił moją artystyczną duszę, którą karmię dziełami sztuki, gdy tylko mam okazję. Tylko jednym obrazem i jedynym na ziemiach mojego kraju. Uśmiechnęłam się do siebie. Zawsze to lepsze niż nic, bo czasem jeden znaczy więcej niż sto obrazów.


KONIEC